Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/270

Ta strona została uwierzytelniona.
—   264   —

słość cnoty, w wysokie szczęście ducha wiecznie pracowitego choć cichego, w powinności stojące na straży żądz samolubnych, w potrzebę nakoniec niezbędną ideału, któryby jaśniał przed oczami człowieka jak gwiaździsty drogoskaz nie pozwalający błądzić, jak źródło mocy, zachęty i pociechy nigdy niewyczerpane. Zaczynał on wierzyć w to wszystko, dla tego zapewne, że nigdy wierzyć całkiem nie przestał; że wiara była potrzebą najgłębszej jego natury, sfałszowanej lecz nie przeinaczonej w zupełności, wychowaniem, okolicznościami, własną wolą nakoniec rzuconej w topiele zwątpień, lecz potajemnie buntującej się przeciw dławiącej ich goryczy. Ale wiara ilekroć wstępuje we wnętrze człowieka, nie bywa nigdy długo samotną; wraz za nią, z niej samej wyłoniona przybywa miłość. Dwa te genjusze zbawcze postępują zawsze razem, jak bracia archanioły.
Piękny i świetny gość Dolinieckiego dworu, z coraz żywszem i widoczniejszem zadowoleniem przebywał w towarzystwie Krystyny. Byłożto wspomnieniem utraconej dawno siostry, którą piękna dziewczyna przypominała mu rysami i postacią, czy głęboka potrzeba serca, upatrującego oddawna pomiędzy obliczami niewiast oblicza, mogącego obok pociągu obudzić szacunek i bezwarunkową wiarę? Czy zachwycała go rzadka w istocie piękność Krystyny? — czy dobroć jej i otwartość w połączeniu z