Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/274

Ta strona została uwierzytelniona.
—   268   —

sadą i rozkoszą, jej też oddawała większą połowę swego czasu. Ale potem przychodziła pora spoczynku, godziny, które pozostawały na wyłączną jej własność. Dawniej zapełniała je nauką, sztuką, a często także tem niemem wpatrywaniem się w świat i w samą siebie, które na pozór tylko jest próżnowaniem, w gruncie będąc pracą wyrabiającej się i do stałych podstaw dążącej myśli. Ale teraz chwile te spoczynku lub rozmyślań Krystyna oddała całkiem gościowi swych rodziców, a z gorącego blasku który twarz jej czynił coraz piękniejszą, i z wyrazu oczu coraz głębszych, możnaby sądzić, że odkąd on był przy niej, wszystkie promienie jej uczuć i umysłu rozproszone wprzódy w krainach nauki, sztuki i oderwanych badań, skupiły się w jedno słońce, które zawisło nad jego głową. Wszystko to widocznem być musiało dla każdego, kto tylko patrzył zblizka na tę parę piękną, pociąganą wzajem ku sobie sympatją przemożną, i do ukrywania się nie mającą przyczyn. Widocznem też to było dla Ewy.
Ewa siedziała wieczorem w pracowni hrabiego, niedaleko ognia kominkowego, od którego jak zwykle odgrodziła się ekranem. Jakkolwiek jednak głowa jej pogrążona była w cieniu, oczy świeciły śród zmroku tym blaskiem jaskrawym, niespokojnym, który rodzić się może tylko z gorączki uczuć, jak błyskawica z burzy. Z drugiej strony