Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/278

Ta strona została uwierzytelniona.
—   272   —

a muzyka bywała mi najmilszą, rzec mogę jedyną jakiej używałem, rozrywką. Nie taję jednak żem oddawna, nigdy może nie czuł w takiej rozciągłości jak teraz, piękna nietylko sztuki ale i natury.
— Natury nawet! — rzuciła Ewa, i zaśmiała się lekko. — Przypominam sobie jednak — mówiła dalej — pewien ustęp z książki pana, w której pan zachwycanie się naturą i miłość dla niej zaliczasz do rzędu złudzeń.
— Pani — odpowiedział Dembieliński — mówiłem już raz kuzynce mojej Krystynie, że zamierzam wydać na świat poprawną edycję książki, o której pani wspomnieć raczyłaś.
Ewa patrzyła na niego nieruchomemi oczami, których jednak przedchwilny ogień krył się coraz bardziej za szklistą osłonę, występującą z pod ciemnej powieki. Kobieta ta doświadczać w tej chwili musiała gwałtu uczuć, nad któremi zapanować nie mogła; bo ręce jej chude, białe i przezroczyste, zaciskały się w koło jedwabnych fałdów sukni, pierś oddychała coraz prędzej. Zdawało się, że oczy jej rozszerzone wychudnięciem policzków, nieruchome i palące się z za okrywającej je szklistej osłony coraz grubszej i wypuklejszej, nie mogłyby za żadne skarby świata oderwać się od tej męzkiej pięknej twarzy, którą oświecał w pełni czerwonawy blask ognia. Ale on na nią nie patrzał, i nie widział jej wzruszenia. Słowami swemi Ewa obudzić