Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/279

Ta strona została uwierzytelniona.
—   273   —

w nim musiała wspomnienie jakieś, które był na chwilę odegnał od siebie; bo twarz jego łagodna i niemal marząca gdy siedział obok Krystyny, stała się znowu surową, niemal chmurną. Stał o parę kroków zaledwie od wpatrzonej w niego kobiety, ale myśli jego odbiegły snać daleko w przestrzeń lub czas. Szklista powłoka przykrywająca rozgorzałe oczy Ewy, zaczęła tajać i skupiać się w wielką łzę.
— Ja myślę — wymówiła cichym, rozwiewnym jak zefir głosem, — że nie jeden człowiek pragnąłby dokonać poprawne wydanie nietylko dzieł swoich, ale i swego życia.
Dembieliński podniósł nagle oczy, uderzony snać temi słowami; ale w tej samej chwili Ewa pochyliła głowę, bo szklista zasłona zsunęła się całkiem z jej źrenic, i w kstałcie dwóch łez popłynęła po zwiędłych policzkach. Pochyliła głowę nizko, i długo jej nie podnosiła. Zarazem zaśmiała się lekko, i wymówiła swobodnym głosem. — Mój Boże! gdzież się podział mój podnóżek!
Dembieliński nachylił się także, i z wytworną grzecznością połączoną z poważnem uszanowaniem, przysunął ku niej stojący w pobliżu aksamitny podnóżek.
Ewa nagle podniosła głowę, i włosami dotknęła prawie pochylonej twarzy gościa. Byłoto jedno