przy nim, pochyliła się i przytknęła usta do jego czoła.
— Dobranoc ci Sewerynie — rzekła, — a słowa te uniosły się nad głową hrabiego jakby je wyszeptał zefir wieczorny. Z rąk hrabiego wypadł dziennik, na czole jego spokojnem przed chwilą, ukazała się głęboka bruzda. Zdawać się mogło, iż urodziła się ona pod ustami kobiety, a nie zniknęła wtedy nawet, gdy rękę jego objęła ciepła, serdeczna dłoń żegnającej go na dobranoc ukochanej córki. Krystyna swobodnym krokiem postąpiła za matką, niedaleko progu podniosła oczy, i spojrzała na zawieszony w górze portret matki hrabiego.
— Mój Ojcze — rzekła zatrzymując się i zwracając twarz w stronę, w której pozostali dwaj mężczyźni, — nie wiem dla czego, ale ile razy spojrzę na portret twej matki, muszę zawsze uśmiechnąć się do niego, jak do czegoś, co mi jest bardzo miłem.
— Niech cię Bóg błogosławi, moje dziecko! jesteś do niej podobną — zawołał za nią hrabia, a twarz jego rozpromieniła się znowu.
Dembieliński patrzył za odchodzącemi kobietami, ale wzrok jego jednę z tych tylko ścigał, jednę widział, i nie zmienił kierunku, dopóki postać Krystyny nie zniknęła za progiem pokoju.
— Panie hrabio — rzekł wtedy z powagą w głosie — śliczna ta istota która odeszła ztąd w tej chwili, jest arcydziełem twego życia!
Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/282
Ta strona została uwierzytelniona.
— 276 —