Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/283

Ta strona została uwierzytelniona.
—   277   —

— Arcydziełem natury, kochany panie! — zawołał hrabia — arcydziełem natury! Jam tylko dopomógł jej i nie pozwolił aby uległa szkodliwym wpływom świata i życia...
Zatrzymał się; głękoka radość która przed chwilą zaświeciła w jego wzroku, ustąpiła przed wyrazem smutku. — Wierzaj mi pan — rzekł po chwili milczenia — że daremnie obwiniamy naturę o niejedno złe zjawisko, które spostrzegamy pomiędzy ludźmi; że w niejednym człowieku, dobre dary natury ulegają pod złemi wpływami sztucznych warunków źle zrozumianego życia...
— Ulegają często, a często także żyją i walczą — dokończył Dembieliński.
— Hrabia zamyślił się, i miał znowu pozór człowieka, na którego głowie i sercu leży wielki jakiś i dolegliwy ciężar. Słowa jakie wymówił, przypomniały mu znów kobietę, która zadawała mu serdeczną ranę, jedyną może poniesioną w życiu, ale nie gojącą się, bo ciągle odnawianą.
Ale i siedzący naprzeciw gospodarza domu gość zamyślił się także; i jemu te kilka zamienionych słów przypomniało może wiele co w nim samym żyło i walczyło. Dwaj mężczyźni długą chwilę przesiedzieli w milczeniu zatopieni w myślach. Dembieliński pierwszy podniósł głowę.
— Panie hrabio — rzekł — racz przebaczyć zbytnią poufałość pytania mego. Czy jesteś szczęśliwym?