— Wcale się temu nie dziwię — z powagą odparł gość. — Myślisz pan, że położenie kobiety poślubiającej człowieka, z którego jak z karty źle napisanej, wiele rzeczy wykreślić trzeba, zastępując je innemi, wymaga pewnej niepospolitej wzniosłości moralnej. I ja myślę tak samo, ale zarazem wiem, że Krystyna stoi na wysokości położenia takiego.
Milczał chwilę, potem mówił dalej.
— Wzajemnie, mężczyzna który jak ja żył wiele i błądził może ciężko — poślubiając kobietę taką jaką jest Krystyna, staje w położeniu nie zupełnie pospolitem, jeśli chce przyszłem swem życiem uczynić zadość słusznym żądaniom szlachetnego jej serca, i wzniosłego umysłu. Rozumiem to, ale wiem także, że i ja stanąć mogę na wysokości takiego położenia.
Dwaj mężczyzni długo patrzyli na siebie w milczeniu.
W badawczych oczach hrabiego, zrazu zjawiał się wyraz tej zwyczajnej mu dobroci, która niczego więcej nie pragnęła, jak rozgrzeszać i uszczęśliwiać. Przez chwilę jednak człowiek ten nie mógł oprzeć się uczuciu samolubnej boleści.
— Krystyna tylko, sercem i wolą swą ostatecznie rozstrzygnąć może tę sprawę. Może jestem w błędzie, ale zdaje mi się, że rozstrzygnie ją na korzyść pana. I daleko, daleko mi ją uwieziesz!...
Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/297
Ta strona została uwierzytelniona.
— 291 —