Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/304

Ta strona została uwierzytelniona.
—   298   —

słą, że pośród ludzi była ona zawsze dawną Ewą, słodką, wdzięczną, przezroczystą, z zefirowym głosem i heljotropowym ciałem. Ale gdy pozostała samą, wówczas w tem ciele heljotropowem i w tej piersi nawykłej do wydawania zefirowych szmerów, wrzały burze tej namiętności, która była jedyną namiętnością jej życia, pierwszą niegdyś i zgwałconą, ostatnią dziś, i ach! nadaremną, zapóźną, pozbawioną najmniejszej iskry nadziei, a palącą się takiemi ogniami bólów i żądz, jakiemi tylko płonąć może istota z nerwami rozstrojonemi próżniactwem, z duszą nie uzbrojoną żadnym z tych pomocniczych orężów, jakiemi są: rozum, wola, męztwo. Ewa nie miała żadnego z tych orężów; nie było dla niej hamulca w obowiązku, ani zapomnienia w pracy, ani pociechy w spokoju sumienia. Toteż gdy dłoń namiętności obudziła ją z apatji, w której przez lata całe pogrążoną zostawała, oddała się na wolę tej dłoni gwałtownej, która szamotała nią, jak wicher szamoce drobnym listkiem wśród pustej przestrzeni. Eumenidy zwarły się wkoło niej ciasnem kołem, i za nędzne zmarnowanie życia, za sfałszowanie serca, za kłamstwo, za próżniactwo rąk i głowy, chłostały jej ciało ognistemi biczami żądz, paliły ducha w niszczącym płomieniu nadaremnych żalów. Ona kochała człowieka tego, którego niegdyś zamieniła za możność noszeniu atłasów, za ciepły salon, za tytuł świetny i pewność o zbytek jutra; a jak go