Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/306

Ta strona została uwierzytelniona.
—   300   —

Nie mogła w tej chwili znieść widoku żadnej twarzy ludzkiej, która nie była jego twarzą.
Aloiza odeszła.
Ewa rozpuściła warkocze, które jej ciążyły, zrzuciła jedwabną suknię, której chrzęst sprawiał jej dreszcze; orzuciła się miękkiem, białem ubraniem, i jak co dnia od kilku tygodni, rozpoczęła gorączkowe swe przechadzki. Dziś nie pytała już siebie czem była dla niego, ale myślała o tem, czem on był dla niej. Był on dla niej słońcem zapalonem wśród czarnej nocy, bo nic nie widziała dokoła siebie prócz niego. Był on jej dniem, bo gdy znikał, roztaczała się wkoło niej ciemność straszna. Czarne oczy jego były pochodniami, które rzucały żarzewia w pierś jej i głowę. Czuła dłoń jego przyłożoną do jej serca, choć go przy niej nie było; zdawało się jej, że włosy jej wiły się jak węże ogniste, odkąd na mgnienie oka dotknęły jego twarzy.
Dziś ona nietylko kochała tego człowieka, ale szalała za nim.
Całe życie jej sztuczne i niezdrowe, wszystkie dobre i złe wspomnienia, dziesięć lat tęsknoty za nim gwałtownej zrazu, potem przyczajonej ale wiecznie żywej, codzienne patrzenie na niego, piękność jego, świetność, sława, energja jakiej dał dowody, i to spojrzenie głębokie, w cichej rozkoszy zanurzone, jakiem dziś obejmował twarz dziewczyny, którą pokochał — złożyły się na ten szał bezpamię-