Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/310

Ta strona została uwierzytelniona.
—   304   —

i szyi dotyka, warkoczami jej rozpuszczonemi targa. Mknęła więc coraz prędzej, choć nogi drętwiały i kolana uginały się pod nią; ale gdy znalazła się tuż obok czarnej, grubej ściany, stanęła. Niepodobna jej było piersią i stopami przebić tej ściany. Za nią znajdowały się drzwi do sąsiedniej komnaty; Ewa wiedzieła o tem, bo wybornie znała drogę którą szła. Ale te drzwi, trzeba je będzie otworzyć, a więc rękę wyciągnąć... O, za nic! za nic w świecie nie wyciągnie ona ręki w ciemnościach — była pewną, najzupełniej pewną, że gdyby ją wyciągnęła, spotkałaby się z jakąś zimną, ślizką ręką, która niewidzialna, czaiła się tam u drzwi! Więc cóż czynić? wrócić! A więc nie zobaczyć go już dziś, nie zobaczyć go już nigdy sam na sam! Chwilę jeszcze strach walczył z pragnieniem. Ewa stała w popielatym szlaku spływającym z okna zakończającego długi rząd okien. Podała postać naprzód, aby usunąć się od tej ręki która chwytała ją z tyłu; sztywniejącemi palcami zgarnęła fałdy sukni, i przycisnęła je do zgiętych nawpół kolan; wyciągnęła szyję, ku oknu zwróciła twarz wylękłą i śmiertelnie bladą, i nastawiła ucha w stronę najgrubszych ciemności. Ale w uszach jej szumiało i dzwoniło, krew przyspieszonem tętnem uderzała do skroni i miotała sercem, które to zamierało bojaźnią, to gwałtownem biciem pierś rozrywało i tamowało oddech. Bujne krople zimnego po-