Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/314

Ta strona została uwierzytelniona.
—   308   —

rem w przezroczystym zmroku zapadającej zimowej nocy. Być może, iż zamiłowanie dwojga młodych ludzi w tem miejscu poważnem i wspaniałem, datowało od tego wioczora, w którym skryty i zimny dyplomata spowiadał się przed młodą dziewczyną z doświadczonych niespodzianie wrażeń, a ona podała mu za to dłoń taką ciepłą, że ciepło jej niewidzialnym strumieniem wniknęło w niego i przeszło mu do serca.
Ranek był późny, popołudniowa godzina blizką. Do wielkiej sali wnikały przez liczne okna promienie słoneczne, w których blasku i obfitości czuć już było zbliżającą się wiosnę. Jeden z tych promieni, złotym szlakiem opuszczał się na okrągły stół stojący pośrodku komnaty, i na czarne, bujne warkocze siedzącej przy stole dziewczyny. Przed Krystyną leżało kilkanaście rozpieczętowanych listów, z adresem hrabiego na kopertach. Przeczytała je snać wprzódy, a teraz zajęta była kreśleniem odpowiedzi. Robota szła jej łatwo i prędko, a na białej twarzy rozlewał się wyraz takiego spokoju, jakim napełnia człowieka praca podejmowana z ochotą i spełniana umiejętnie. Od czasu do czasu tylko Krystyna podnosiła głowę, odrywała spojrzenie od papieru, a przenosiła je ku drzwiom wiodącym w głąb zamku. Nie byłyto spojrzenia trwożne ani niespokojne; owszem, z jasności ich i przezroczystości przeglądało oczekiwanie miłe,