trzymał w ręku, zaśmiał się półgłosem i rzucił ją w ogień. Patrzał jak żółte języki płomienia obejmowały kartkę po kartce, w popiół zamieniając owoc jego pracy, gorzki twór zwątpiałego umysłu i niespokojnego sumienia, który jednak przyniósł mu kiedyś tyle sławy i wielorakich korzyści. W chwili kiedy z książką w ręku zbliżał się do komina, Krystyna skończyła swe zajęcie, i podniosłszy głowę, ścigała wzrokiem każdy ruch jego. Nie przeszkadzała mu jednak w niczem, i wydawała się wzruszoną raczej niż zdziwioną.
— Dla czego uczyniłeś to, kuzynie? — zapytała zniżonym nieco głosem, w chwili gdy płomień spożył już połowę książki.
Dembieliński zwrócił się ku niej. Na czole jego leżała znowu smutna bruzda, ale w uśmiechu czuć było jakąś nieokreśloną, cichą rozkosz.
— Dokonałem poprawnego wydania mego dzieła, to jest zniszczyłem je — odpowiedział zbliżając się do stołu.
Krystyna spuściła powieki; na twarz jej jaśniejącą przed chwilą, spadł także wyraz smutnego zamyślenia.
— Rozumiem cię kuzynie — rzekła zcicha; — a jednak... a jednak myślę, że bolesnem być musi niszczenie tego, co stanowiło osnowę połowy naszego życia.
Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/317
Ta strona została uwierzytelniona.
— 311 —