Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/32

Ta strona została uwierzytelniona.
—   26   —

dwabną tkaniną; miękkie draperje firanek opuszczały się niedbale u drzwi i okien — nizkie, atłasem wybite sprzęty wyglądały więcej na cacka wytworne i wątłe, jak na przedmioty do praktycznego użytku służące. Delikatna woń heljotropu napełniła ten bladoróżowy salonik, puszysty kobierzec tłumił odgłos kroków, i pieścił oko harmonją barw nikłych i łagodnych.
W saloniku tym, na miękkiej, nizkiej kozetce leżała Ewa. Przy niej stał hebanowy stolik z lampą i roztwartą książką, głowę wspierała na jedwabiami haftowanej poduszce, a stopy na aksamitnym podnóżku. Miała na sobie falistą miękką suknię bladoliljowego koloru, który spajał się niejako i w jeden ton spływał z bladoróżową barwą saloniku. Była jeszcze piękną, ale inną niż wprzódy pięknością. Z wdzięków jej dawnych pozostała przezroczystość alabastrowej cery, smukłość kibici i bogactwo złotych włosów. Ale błękit oczów nie przypominał już niezapominajek, pobladł i zagasł, a różowe usta tak wdzięczne dawniej, straciły wykwintny zarys, który je odznaczał, a stały się zbyt wązkie, zbyt może zwarte pomiędzy drobniuchną siateczką zmarszczek, które przegradzały je od zapadłych nieco policzków. Kobieta ta zajęta była jakąś robotą; ale cobyto mogła być za robota, jaki cel miała i z czego się składała, niewtajemniczonemu w misterja zajęć podobnych trudnoby bar-