ży do nas... jesteśmy jej panami, ile razy być nimi chcemy i umiemy!
Uścisnął silnie obie ręce dziewczyny, i dodał wesoło:
— Masz słuszność Krystyno, pójdźmy w świat... Sala ta jest piękną, ale chwilami bywa duszną... Winnaś mi długą przechadzkę... obiecałaś mi ją od dawna...
W chwili właśnie gdy powyższa rozmowa zawiązywała się pomiędzy dwojgiem młodych ludzi, Ewa po kilku godzinach snu otwierała oczy; powieki jej ciężkie i nabrzmiałe podniosły się zwolna, i odkryły źrenice blade, zmęczone. Powiodła wzrokiem dokoła swej sypialni, napełnionej wszystkiem co tylko służyć może ku wykwintnemu zbytkowi i mlękkiej pieszczotliwości życia, i westchnęła głęboko. Nic z tego co ją otaczało, nie posiadało mocy wywołania na usta jej choćby jednego uśmiechu zadowolenia; w głowie i piersi jej ciemno było, zimno, ponuro. Przypomniała sobie noc ubiegłą, i krwiste rumieńce wstydu oblały znowu zwiędłą twarz jej, na której noc ta wyorała kilka nowych zmarszczek. Teraz przy świetle dziennem nie zdobyłaby się nigdy na myśl podobną tej, jaka wiodła ją śród nocy do samotnej komnaty gościa; wstydziła się tej myśli, błogosławiła przyczynę, która nie pozwoliła jej zamienić się w czyn, a jednak wstydziła się dobroczynnej tej przyczyny również pra-
Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/322
Ta strona została uwierzytelniona.
— 316 —