Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/326

Ta strona została uwierzytelniona.
—   320   —

ków, pomiędzy górami nie brzmiały trąbki pastusze; zima podjęła zaledwie z ziemi kraniec swojej białej szaty, lecz nie odebrała jej jeszcze głębokiej ciszy spoczynku i uroczystości, wiejących od przestrzeni, na których same jedne gospodarowały dotąd napowietrzne podmuchy wiatrów, i gromadne stada ptaków.
Ewa patrzała na ten rój krzątających się ludzi, i na spokojne pola ścielące się do stóp wyniosłych pagórków. Ludziom zazdrościła rzeźwości i zdrowia, naturze ciszy jej i blasków. Nagle twarz jej blada i zwiędła pokryła się szkarłatnym rumieńcem, zaciśnięte z goryczą usta rozwarły się i zadrżały, spłowiałe źrenice strzeliły płomieniem. Z pomiędzy filarów podtrzymujących podjazd zamkowy wyszło dwoje ludzi: Ewa poznała Anatola i Krystynę... Powolnym choć rzeźwym i pewnym krokiem przebyli obszerne podwórze, w bramie przystanęli nieco, jakby naradzając się którą z dróg rozchodzących się w różne strony udać się im wypadało. Ewa zobaczyła dwa ich profile, zwrócone wzajem ku sobie, jakby wyrzeźbione na złotem tle słonecznego szlaku, który je łączył. Zakryła twarz obu dłońmi. Czemużto nie ona stała tam z ukochanym w potokach światłości, pod niebem błękitnem, śród ożywczych powiewów wiosny! Dla czego żadna nić złota, podobna do tej, która łączyła twarz Krystyny z twarzą jego, nie biegła od jej serca do jego