Gdyby była zupełną, gdyby Ewa słyszała te kilka słów, które dwoje ludzi zamieniali ze sobą wtedy, gdy ona pytała siebie o możebną treść ich rozmowy, przypomniałaby pewno sobie że jest matką i upadłaby na ziemię przytłoczona słowami, które wyszły z ust jej córki. Krystyna pytała towarzysza swego:
— A ty Anatolu, czy kochałeś kiedy?
— Kochałem...
— I cóż się stało z tą miłością twoją.
— Opuściła mię wraz z kobietą którą kochałem.
— Dla czegoż... dla czegoż ta kobieta cię opuściła?
— Dla tego, że z mniemanego dziedzica wielkiego majątku, stałem się ubogim.
— O jakaż to musiała być słaba, nizka istota!
Chwila w której Krystyna wydała ten okrzyk, była właśnie chwilą, w której Ewa opuściła w dół lornetkę zaćmioną łzami.
W kwadrans potem łzy oschły na jej policzkach, ręka z lornetką podniosła się znowu ku oczom. Ale pięknej pary nie było już widać nigdzie. Ewa jednak stała przy oknie; nogi drżały pod nią, czuła się słabą, a jednak stała i patrzała. Bo zdawało się jej, że póki tak stoi i patrzy, nie traci z oczu tych dwojga ludzi, których sam na sam piekielnym bólem szarpało jej serce. Nagle ujrzała ich
Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/329
Ta strona została uwierzytelniona.
— 323 —