Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/333

Ta strona została uwierzytelniona.
—   327   —

chwilą przechadzającą się po polach i wzgórzach z panem Dembielińskim.
Na dźwięk tego nazwiska różowe usta dziewczyny roztworzyły się znowu rozkosznym, niepowstrzymanym, zresztą niepowstrzymywanym przez nią uśmiechem.
— Tak, moja matko — odpowiedziała, — przechadzałam się dziś z Anatolem...
Ewa podniosła oczy i spotkała się z wejrzeniem i uśmiechem córki. Ten uśmiech, w którym malowało się serce ufne i nie kryjące się wcale ze swem szczęściem, ubódł ją jak sztylet.
— Z Anatolem! — zawołała prostując się, — jak śmiesz obcego sobie mężczyzną nazywać po imieniu? jak nie wstydzisz się sama jedna chodzić z nim na oddalone przechadzki? Jesteś do najwyższego stopnia zuchwałą! popełniasz nieprzyzwoitości, których panna twego stanu i wychowania popełniać niepowinna!
Wyrazy te niepowstrzymanym potokiem wylały się z bladych i drżących ust Ewy. Krystyna wpatrzyła się w matkę oczami rozszerzonemi trochę zdziwieniem.
— Moja droga matko! — zaczęła po chwili łagodnym głosem, — nie popełniłam nic coby mogło przynieść mi ujmę. Anatol jest moim krewnym, a od dziś...