Ewie zaszumiało w uszach od ostatniego wyrazu córki.
— Od dziś? — krzyknęła zrywając się z sofy, — cóż od dziś? Od dziś nic nie będzie! nic nie może być innego dziś, jak było wczoraj i zawsze! Od dziś ja zabraniam ci chodzić z nim na przechadzki i nazywać go po imieniu!
Krystyna stała nieruchoma, jakby w posąg zmieniona. Smutek zaćmił jej oczy tak promienne przed chwilą, ale nie zdołał zmącić pogody czoła, które podniosło się lekko, gdy zcicha lecz pewnym głosem wymówiła.
— Moja matko! ja kocham człowieka tego, o którym mówisz, i on kocha mię także.
Ewa zachwiała się, i ręką wsparła się o najbliżej stojące krzesło. Oczy jej przykrym, jaskrawym ogniem zaświeciły śród bladej bardzo twarzy.
— Ty kochasz go... i on cię.. kocha — zaczęła słabym, przerywanym głosem, — wiedziałam o tem... ale...
Uczyniła niezmierne wysilenie aby zebrać siły, które ją odstępowały; wyprostowała się, drżącą ręką powiodła po twarzy, i dodała silniejszym już głosem: — Ale ja jestem twoją matką i zabraniam ci kochać go!
Teraz Krystyna zbladła z kolei, ale ani zachwiała się, ani spuściła oczy, które smutne i zdziwione, jasne były jednak, szczere i łagodne.
Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/334
Ta strona została uwierzytelniona.
— 328 —