— Chère Christine — rzekła głosem cierpiącym ale bardzo łagodnym — weszłaś tak niespodzianie!...
— Pozwoliłaś mnie mamo przychodzić w tej porze do ciebie, pragnęłam więc skorzystać z twego pozwolenia, i przepędzić z tobą chwil kilka.
Krystyna mówiła to z uśmiechem, i pochylona nieco ku matce, oczami pełnemi przywiązania w twarz jej patrzała.
Zarazem wzięła białą chudą rękę zwisającą niedbale czy bezwładnie pomiędzy atłasowemi fałdami sukni, i chciała ją ponieść do ust. Ale Ewa drgnęła znowu i cofnęła rękę.
— Mon enfant — szepnęła ledwo dosłyszalnie — tak mocno ściskasz moję rękę... Czuję się dziś słabszą niż kiedy...
— Przepraszam cię mamo — z niewzruszoną słodyczą i starannie zniżonym głosem odpowiedziała córka — postaram się być ostrożniejszą...
Cichutko na palcach postąpiła parę kroków, i ująwszy leciuchne hebanowe krzesełko, chciała postawić je obok sofy, na której leżała Ewa. Ale krzesło otarło się o puszysty dywan, i sprawiło tem lekki szelest; Ewa obie ręce podniosła do skroni.
— Christine, Christine! — zawołała trochę niecierpliwie, choć zawsze łagodnie, — miej litość nad memi nerwami...
Krystyna bez najmniejszego już szelestu opuściwszy się na nizki taboret stojący u nóg Ewy,
Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/34
Ta strona została uwierzytelniona.
— 28 —