Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/343

Ta strona została uwierzytelniona.
—   337   —

jak źle dobrane tony w fałszywym akordzie; nie wiedziała nigdy napewno czego chciała, bo władana z kolei trwogą lub namiętnością, apatją lub próżnością, nie umiała czynić wyboru między wykwintem i miłością, ciszą i gwarem. Bolała zawsze nad wszystkiem co uczyniła, i czego nie uczyniła. Samotna uskarżała się na samotność; tłum i gwar nużył ją także i nudził, bo śród nich dolegliwiej jeszcze czuła pustkę wewnętrzną. Zdawało się jej, że bez miłości żyć potrafi, byleby tylko posiadała wykwint; otoczona wykwintem, wpadała w martwotę albo w rozpacz z żalu po utraconej miłości. Podobną była do dziecka, które w gronie towarzyszów biega z zawiązanemi oczami wokół pokoju, roztwiera ręce z obawy aby nie potknąć się o coś twardego, a mimo to potyka się ciągle, kaleczy się, i wyrządza szkodę innym. Ona także grę życia prowadziła na oślep; bojaźliwie unikała wszystkiego coby mogło ją zranić, a jednak co chwilę boleśnie uderzała się o prawa życiowe, jak ćma nocna o ściany ciemnego pokoju. Tak dosięgła końca połowy życia, tej właśnie pierwszej połowy, w której młodość zapracowuje sumę szczęścia, czynów, zasługi, mającą utworzyć spokój, zadowolenie i zacność starości. Ona szczęścia nie zaznała. Gdzież były zasługi jej i czyny?
Kiedy ostatnie to pytanie nasunęło się myśli Ewy, głowa jej pochyliła się jeszcze niżej, dłonie