Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/346

Ta strona została uwierzytelniona.
—   340   —

miłość powstającą w sobie, z mocą tysiąckrotnie zwiększoną! Ale ta miłość niewczesna, występna, i te jej srogie pożądania i udręczenia, nie były czem innem jak karą, którą nieubłagana loika życia wymierzała na nią za sfałszowanie serca, za nędzne marnowanie dni i lat w próżniactwie rąk i głowy, za skrępowanie ciała atłasowemi pieluchami, i asfiksję ducha w heljotropowych woniach.
A dziś jeszcze, cóż uczyniła? Jakie okrutne, bezwstydne słowa rzuciła temu człowiekowi, któremu winną była zrazu tyle miłości, potem tyle cierpliwości i pobłażania, i tej młodej, czystej dziewczynie, która nigdy nie zraniła jej niczem, której każde słowo wyrzeczone do niej było miłością, każdy postępek troskliwością najczulszą — której serce, umysł, piękność nakoniec, mogłyby stać się dla niej źródłem najczystszego szczęścia i najszlachetniejszej dumy, gdyby była kobietą i matką, a nie Ewą salonów.
Czyliż naprawdę żyła dla tego tylko aby zadawać męczarnie tym, którzy ją kochali, zawodzić tych, którzy złożyli w niej ufność i wiarę? O smutne, upokarzające przeznaczenie!
Ewa czołem dotknęła ziemi, i zaniosła się głośnym płaczem.
W płaczu tym odzywały się łkania i śmiechy nerwowe, Ewa czuła już, już ogarniające ją spazmy; ale ostatkiem woli i myśli przytomnej powstrzymy-