Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/36

Ta strona została uwierzytelniona.
—   30   —

Krystyna podniosła spuszczone dotąd powieki. Oczy jej tak jasne, spokojne, i taką pełnią przytomnego umysłu i żywych uczuć świecące wtedy gdy znajdowała się sam na sam z przybranym ojcem, zmącone były teraz, i tak jak oczy Ewy zamigotały niespokojnem zmieszaniem. Widocznem było, że znajdując się sam na sam z matką, młoda dziewczyna nie wiedziała w jaki sposób przemówić może, aby dźwięk jej głosu nie sprawił przykrego wstrząśnienia temu zesłabłemu, ciepiącemu ciału; aby jej słowa nie ubodły i nie zraniły tej omdlałej, chorobliwie rozdraźnionej duszy. Umysł jej bystry i otwarty, charakter szczery i serce przyzwyczajone do ufności bez granic i wynurzań się niczem nie krępowanych, cierpiały srodze pod naciskiem przymusu jaki nad niemi zaciążył, i nie mogły od razu nagiąć się do rozmowy, w której głos jej, myśli i uczucia, musiały być jednostajnie tłumione i nastrajane do sztucznych, naturze jej niewłaściwych tonów.
— Jakie te wieczory zimowe długie... długie... długie — powtórzyła Ewa mówiąc tym razem więcej do siebie jak do córki, a w szepcie jej cierpiącym, choć zawsze łagodnym, zabrzmiał jęk istoty bezgranicznie, bezdennie, rozpacznie znudzonej.
— Tak, mamo — szepnęła Krystyna nastrajając głos swój do skali głosu matki, — wieczory zimowe