Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/361

Ta strona została uwierzytelniona.
—   355   —

głowom przechodniów kroplistą kąpielą lub zgruchotaniem. Budowa ta przed dziesiącią laty, była smutną ruderą; dziś, pod wpływem czasu nielitościwego dla wszelkich zaniedbanych starości, przybrała pozór wymurowanej nad ziemią ponurej jamy. O jamę tę zarząd miejscowy troszczyć się przestał. Bo jeśli przed laty, okna szczelnie pozabijane deskami, do zagadkowych dumań pobudzały, i do nocnych wkoło budowy przechadzek skłaniały ludzi ustrojonych w kołnierze z białemi naszyciami; jeśli także liczni a części goście, którzy niegdyś o wieczornej porze wchodzili do sklepiku, i na długo znikali we wnętrzu rudery, obudzać mogli Bóg wie jakie przypuszczenia w głowach ludzi stróżujących nad bezpieczeństwem publicznem, a o ile to być może, i nad obyczajnością publiczną — to teraz, dawna rudera przemieniona w jamę, stała otworem, a spojrzenia ciekawych wnikając wraz z podmuchami wiatru w bezszybne okienne dziury, wraz też z podmuchami wiatru gospodarować mogły dowoli po pustych, gruzami nawpół zawalonych pokojach, nie dostrzegając w nich nic, coby mogło nazywać się czemś. Gruzy bowiem, zielonawe plamy pleśni, belki zwisające od sufitów, i wiecznem skrzypieniem przypominające grzesznikom czyściec z jęczącemi w nim duszami, pustka nakoniec, cisza, kurzawa w lecie a błoto w jesieni, były przedmiotami i żywiołami, które żadnych zajmujących