Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/362

Ta strona została uwierzytelniona.
—   356   —

obrazów przedstawić nie mogły ludziom z białemi naszyciami na kołnierzach. Albowiem niepodobna było przypuszczać, aby w takiej pustce popełnioną być mogła kradzież jaka, dokonanem morderstwo lub na szwank narażoną obyczajność publiczna. A jednak, pomimo tych uspakajających pozorów, we wnętrzu starej rudery nie jedna popełniła się kradzież, nie jedno dokonanem zostało morderstwo — tylko, że ofiary jednego i drugiego dobrowolnie tu przychodziły, aby dać się okraść lub zamordować, nie skarżyły się nikomu, i przed nikim nie wyjawiały imienia tego, kto okradał je i mordował. Mordowanie zresztą należy tu rozumieć w znaczeniu przenośnem, określającem zabójstwo nie ciał ludzkich, ale kieszeni, a co zatem idzie często, i dusz, nędzą doprowadzonych ku najstraszniejszym upadkom. Miejscem, w którem dokonywały się te kradzieże i morderstwa tajemne, bo milczącem zezwoleniem, a nawet niejako współdziałaniem ofiar zatwierdzone i ukrywane, były dwie izby znajdujące się w tej części rudery, która trędowatem swem obliczem patrzała na wielki kawał pustego gruntu, i położony na nim miejski cmentarz. Byłyto te same dwie izby, w których niegdyś mieszkała nieszczęśliwa rodzina Sebastjana Rycza. Teraz zamieszkiwał je król lichwiarzów miasta N., a był nim Rodryg Suszyc. Mały ten człowieczek, z żółtawą, pomarszczoną twarzą, z wązkiem czołem zarzuconem rudawemi wło-