mała, szczupła kobietka w dostatniem futrze, z żółtą drobną twarzyczką, wyrażającą wielkie strapienie, a większe jeszcze rozgniewanie. Obok niej zamaszystym nieco krokiem, z wysoką fryzurą na głowie postępowała podstarzała nieco panna i strzygła dokoła oczami jak nożyczkami. Dwom kobietom towarzyszył trzydziestokilkoletni kawaler; gwizdał przez zęby hulacką jakąś piosnkę, laseczką o bruk uderzał, a za każdym mknącym ulicą kapelusikiem kobiecym oglądał się, uśmiechem parafjalnego Lowelasa zdobiąc twarz, która kiedyś musiała być przystojną, ale teraz wyrazem swym i zaognioną cerą przykre sprawiała wrażenie. Ojciec rodziny przyszedł najpóźniej, bo wieczorem dopiero, wtedy gdy w smutnych izbach domu poustawiano już i o ile można było uporządkowano przywiezione sprzęty i rupiecie. Przyszedł, i wszedłszy do najsmutniejszej z tych izb, tej samej którą na wyłączną własność zajmował przed dziesięcią laty, zamknął się w niej na klucz. Nie mógł jednak nie słyszeć donośnych głosów dwóch kobiet, kłócących się z sobą do północy. Potem umilkło wszystko, aż nadedniem dopiero dały się słyszeć silne stukania do drzwi i głos ochrypły od użycia trunku, gburowato wołający: „otwórzcie!“ Byłoto stukanie i byłto głos młodszego syna Suszyca, wracającego z codziennej, a raczej conocnej zabawy.
Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/365
Ta strona została uwierzytelniona.
— 359 —