Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/368

Ta strona została uwierzytelniona.
—   362   —

wracał się prędko i odchodził. Raz jednak przestąpił już próg wązkiej furtki, uczynił kilka kroków ku trzem oknom, błyskającym mętnemi światełkami śród czarnych, pustych otworów innych okien; ale stanął nagle, pochylił głowę, myślał, zdawał się walczyć z sobą, a potem odwrócił się i odszedł.
Pewnego dnia jednak, Suszyc po południu dopiero wyszedł z domu, i zamiast jak zwykle skierować się ku polom i lasom otaczającym miasto, przebył w szerz ulicę, i szybko, nie dając sobie czasu do namysłu, wszedł w bramę pustej kamienicy.
Byłoto w tym samym dniu i w tej samej porze dnia, w której Krystyna i Dembieliński przechadzali się po wzgórzach otaczających dwór Doliniecki, a Ewa ścigała ich gorączkowem okiem przez okna różowego saloniku.
Trzy okna wychodzące na kawał pustego gruntu, zasłonięte były sztorami; Suszyc minął je i zastukał do drzwi, do tych samych drzwi, w których niegdyś stanęła przed nim mała córka Rycza, mówiąc mu o swej umierającej matce, i o niebie ku któremu podnosiła zwolna swoje cierpiące oczy. Tym razem za drzwiami ozwał się stary, ochrypły głos kobiecy; po długich zapytaniach i zwłokach stuknęły żelazne rygle i zasuwy, a przybyły mógł wejść do ciemnej sionki. Z niej dopiero wązkie, w murze zagłębione drzwiczki prowadziły do dwóch izb, zajmowanych przez jedynego mieszkańca starej