Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/377

Ta strona została uwierzytelniona.
—   371   —

— Otwórz mu! — powtórzył Suszyc.
— Otwórz sam! — przerywanym głosem syknął Rodryg.
Suszyc wzruszył ramionami, rzucił na syna to samo co pierwej wejrzenie, malujące wzgardę połączoną z dolegliwym bólem, i powolnym, obojętnym krokiem wyszedł do sieni. Po chwili wrócił, i do wytwornego pokoju lichwiarza sybaryty wprowadził człowieka ogromnego wzrostu, w podartej, plamami okrytej sukmanie, z twarzą brudną, nawpół okrytą ognistego koloru zarostem, z nogami poranionemi i niedostatecznie owiniętemi w obrzydliwe, obłocone szmaty. Człowiek ten, nagle owiany atmosferą pokoju ciepłą i przesiąkniętą odurzającemi woniami, zachwiał się jak pijany. Prędko jednak odzyskał równowagę, i zwracając się do Suszyca, sarknął z zaklęciem:
— Do kogoż mię to wprowadziłeś? czy tu mieszka baba, czy zaklęty królewicz?
— To ja tu mieszkam, kochany Sebastjanie — ozwał się tuż obok cichy, bezdźwięczny głosik małego człowieczka. — Mile ci się przypominają te biedne izby, kochany koleżko? wszak były one kiedyś twojem mieszkaniem, prawda?
Suszyc ze zdumieniem spojrzał na syna. Przez ten krótki czas w którym otwierał drzwi przybyszowi, Rodryg odmienił się jakby za dotknięciem