czarodziejskiej różczki. Nie znać w nim już było bojaźni ani złości; uśmiechnął się owszem, i stojąc w szlafroku swym, który widocznie nie dla niego robiony, zadługi był i zaszeroki, wyciągnął rękę do przybyłego. Ale ten orzucił go tylko od stóp do głowy milczącem spojrzeniem, postąpił kilka kroków, stęknął parę razy, wyciągnął się tak, że aż stawy zatrzeszczały, i legł na sofie jak długi, walając okrywającem go błotem kosztowną materję obicia. W całej olbrzymiej postawie złoczyńcy widać było zniemożenie i opadnięcie na siłach; gruba warstwa brudu powlekała wychudłą twarz jego, nadając jej barwę błotnistej ziemi; kości policzkowe sterczały z pośród splątanych i źle jakoś do ciała przystających włosów, i tylko czarne oczy świeciły z głębokich zapadlin, ponurym ogniem gorączki trawiącej ciało i ducha.
— Kochany Sebastjanie! — zaczął Rodryg siadając na dawnem miejscu, — jak mogłeś tak narażać się, w biały dzień przychodząc do miasta?
Złoczyńca wzruszył ramionami. — Alboż myślałeś — zaczął ochrypłym głosem, — że całą zimę przeleżę w lesie jak niedźwiedź w legowisku?... Zima kończy się na wiosnę, ludzie zaczną chodzić po lasach. Trzeba abym się wprzód oddalił...
— Jużto najlepiejby było, kochany Sebastjanie, gdybyś dziś jeszcze w nocy wziął nogi za pas, i dobrał się do granicy.
Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/378
Ta strona została uwierzytelniona.
— 372 —