Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/379

Ta strona została uwierzytelniona.
—   373   —

Złoczyńca zwrócił głowę ku mówiącemu. — Daj pieniędzy! — rzekł krótko.
Rodryg drgnął zrazu, potem uśmiechnął się słodko i złożył ręce jak do modlitwy. — Nie mam, kochany Sebastjanie — zawołał piskliwym głosikiem, — nie mam pieniędzy!
Człowiek leżący na sofie wzruszył znowu ramionami. — Masz i dasz — odpowiedział, — dasz nawet wiele... tyle ile ja przeniosłem męczarni!
— Nie przezemnie, Sebastjanie, nie przezemnie ponosiłeś męczarnie!
— Ciężkie życie! — zaczął znowu złoczyńca nie zważając na przerwę, i patrząc na sufit, — ciężkie życie! bodajto być takim poczciwcem jak ten, którego spotkałem przy wejściu do miasta...
Suszyc oparty o poręcz fotelu, stał dotąd nieruchomy, i w milczeniu przypatrywał się synowi, który naprzemian drżał lub uśmiechał się. Teraz zwrócił oczy na złoczyńcę.
— Któżto był ten poczciwiec? — zapytał, — może policjant?
— Nie, nie policjant...
— Więc któż?
— A djabeł go wie! jakiś jegomość łysy, krępy i w okularach. Szedł z dwoma młodemi dziewczętami, zapewne z córkami swemi, i śmieli się wszyscy troje aż się po polu rozlegało.