Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/382

Ta strona została uwierzytelniona.
—   376   —

co te łachmany na oknach! Dość już miałem nocy... chcę dnia!...
Mówiąc to wyciągnął rękę, i tak silnie targnął sztorę, że upadła na ziemię wraz z podtrzymującym ją prętem. Na odgłos upadającej sztory Rodryg zerwał się z fotelu równemi nogami. Złość i trwoga walczyły w szarych jego oczkach, które teraz otwarte szeroko, niespokojnemi ruchami śledziły każde poruszenie posępnego gościa. Po chwili trwoga zwyciężyła wszystkie inne uczucia. — Sebastjanie — zawołał, — kochany Sebastjanie! ileż chcesz! powiedz, ile chcesz!
Wezwany stał twarzą zwrócony do okna, w postawie nieruchomej, jak skamieniałej.
— Jestem ubogi — ciągnął mały człowieczek, ostrożnie zbliżając się ku temu do kogo przemawiał, — jestem bardzo ubogi! ale podzielę się z tobą wszystkiem co mam! powiedz ile żądasz!
Rycz nie odpowiadał.
— Sebastjanie — ozwał się Suszyc, — młodzieniec w którego ścianach przebywasz, wydaje się być jak najlepszych względem ciebie intencij! Dla czego nie chcesz wejść z nim w układy! każda minuta stracona darmo, oddala nas od pożądanego nam wszystkim porozumienia.
Rycz jeszcze nie odpowiadał. Nagle odwrócił od okna twarz, której bladość tak była wielką, że przebiła się nawet przez grubą warstwę okrywają-