Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/387

Ta strona została uwierzytelniona.
—   381   —

Z miasta N. do Dolin dążyli dwaj ludzie; jeden z nich jechał jedno-konną dorożką, drugi szedł. Nie spostrzegli się wzajemnie, bo Suszyc jechał drogą którą jeździli wszyscy, Rycz szedł a raczej biegł miejscami, któremi nie chodził nikt. Miejsca te znał on wybornie, i kierowany tak znajomością tą, jak przyzwyczajeniami człowieka oddawna i często błądzącego po manowcach, skracał sobie drogę o połowę. Silny i wprawny w bieganie, szedł daleko prędzej niż koń słaby, do dróg błotnistych i nierównych nieprzyzwyczajony. Rycz szedł a raczej biegł przez puste, zmrokiem przysłonione pola; brodził w szerokich kałużach, powstałych z nawpół roztopionego śniegu, okrążał wzgórza które stawały mu na przeszkodzie, przeskakiwał rowy, przedzierał się przez nizkie zarośla, porastające tu i owdzie błotniste łąki. Niekiedy machał rękami jakby sam ze sobą prowadził ożywioną rozmowę, lub zatrzymywał się, i przez parę sekund nabierał powietrza w pierś zdyszaną. Jeżeli ruchomy jaki punkt zaczerniał w oddali, przypadał do ziemi, i krył się na chwilę za wypukłością gruntu, lub wzgórzem z czerniałego ale nie roztopionego jeszcze śniegu.
Jakie uczucie, czy jaki zbiór różnych uczuć gnał tak człowieka tego ku miejscu, na którem oczekiwało go tysiące niebezpieczeństw? Czy długie tygodnie spędzone pod nagiem i surowem niebem zimowem, wśród głuchej samotności lasów, popycha-