Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/39

Ta strona została uwierzytelniona.
—   33   —

i ulgę... Dzieci i starzy są najbiedniejszymi pośród biednych. Ojciec założył w Dolinach szkołę dla pierwszych, dom ochrony dla drugich, a ja przecie od dwóch już lat jestem główną dozorczynią obu tych zakładów.
Wesoły uśmiech okolił znowu usta Krystyny, oczy jej zaświeciły żywo i swobodnie. Widać było, że wspominając o zajęciach, które wypełniały dnie jej, pochłaniały myśli, i treścią swą stanowiły cel ukochany młodego jej życia, zapomniała o przymusie, który ciążył nad nią odkąd weszła do tej blado różowej, wonią heljotropu i atmosferą nudy przesiąkniętej komnaty. Z wesołym uśmiechem na ustach i rozpromienionym wzrokiem mówiła dalej.
— Dzieci nasze uczą się nieźle; są pomiędzy niemi nieposłuszne i leniwe, ale staramy się je poprawić. Ta zima pomyślniejszą jest jak przeszła; lud niechętny zrazu nabrał ufności, i gromady ludzi cisną się każdego tygodnia w dzień wyznaczony, prosząc o przyjęcie dzieci ich do szkółki. Onegdaj mamo, była u nas wielka uroczystość; dzieci bowiem zdawały egzamin, i ojciec wybierał z pomiędzy nich te, które zdolnościami i dobrem prowadzeniem się zasłużyły na wysłanie ich do szkół wyższych. Kiedy po skończonym akcie wracaliśmy do domu, byłam tak szczęśliwa, że choć już kilka dni upłynęło, mam jeszcze serce pełne tego szczęścia... Bo gdybyś wiedziała mamo...