Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/390

Ta strona została uwierzytelniona.
—   384   —

czasu wymówić słowa, ani najmniejszego uczynić poruszenia. Dziwny postępek przybyłego nie wzbudził w niej przecież trwogi, była widocznie odważną. Zdziwiona tylko, z wielką przytomnością umysłu wyciągnęła rękę ku taśmie dzwonka; ale przybyły, który dotąd nie wyrzekł nic, a tylko ścigał oczami każde jej poruszenie, przemówił stłumionym, ochrypłym gosem.
— Nie dzwoń! nie wołaj! Czy nie poznajesz mię?
Na dźwięk ostatnich wyrazów, Klara zadrżała od stóp do głowy, i teraz dopiero zdjęta niewymowną jakąś trwogą, cofnęła się o parę kroków.
— Klarko! czy nie poznajesz mię? — powtórzył przybyły, i zarazem postąpił ku niej. Czarne oczy jego paliły się gorączką, cała twarz drgała i mieniła się dziwną grą uczuć srogich, namiętnych i boleśnych. — Jestem twoim ojcem! — zawołał, porywając obie jej ręce; i schylając się nad nią mówił dalej przerywanym, zdyszanym głosem. — Powiedziano ci, że jestem zbrodniarzem... mniejsza o to...; biłem cię jak byłaś małą... mniejsza o to...; jestem przecież twoim ojcem... jestem bardzo... bardzo biednym człowiekiem... Powinnaś mieć litość nademną... Nie rzuciłem cię przecież na bruku... myślałem aby ci było dobrze... kochałem cię jak mogłem i umiałem... Pocałuj mię... Jesteś prawdziwem paniątkiem... biała jak alabaster... dałaś mi dziś jałmużnę... rzuciłem ją w błoto... Nie chcę