Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/394

Ta strona została uwierzytelniona.
—   388   —

— Wyjdźcie ztąd i niech nikt tu nie wchodzi dopóki nie zawołam.
Słudzy usunęli się, ale Krystyna i Dembieliński zostali w pokoju. Pierwsza podtrzymywała i trzeźwiła Klarę, która nie odzyskała jeszcze całkiem przytomności; drugi stanął nieco opodal, tak jednak aby w każdej chwili módz zasłonić sobą od jakiejkolwiek napaści złoczyńcy nieszczęśliwą, mdlejącą jego córkę. Ale z postawy Rycza nie można było wnosić o żadnych napastniczych ze strony jego intencjach. Stał wciąż na środku pokoju z łokciami przylgniętemi do boków, z głową wkurczoną pomiędzy ramiona, i tak jak dawniej przypominał sobą gada, który usiłuje zmaleć, zwęzić się, zwinąć się niejako w samym sobie, aby uciec od przykrego dlań zetknięcia z zewnętrznością. Twarz jego wyglądała w tej chwili dziwnie; nawpół zuchwała, nawpół strwożona, okryta ciemną warstwą brudu, i przerznięta krwistemi pręgami powstałemi z wewnętrznej burzy uczuć, wysuwała się coraz więcej z za splątanej gęstwiny ognistego zarostu, który targnięty przed chwilą, odstał od niej i osunął się do połowy, jak coś przyklejonego. Przez chwilę czarne oczy Rycza z widocznem wysileniem patrzały w twarz hrabiego; prędko jednak powieki jego zaczęły drżeć i mrużyć się, aż pokryły całkiem źrenice utkwione w ziemię; tylko usta zbielałe i drżące, poruszały się jeszcze szeptem chrapliwym,