Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/396

Ta strona została uwierzytelniona.
—   390   —

twem nie miałeś jeszcze krwi i zguby ludzkiej...!
Rycz podniósł znowu oczy, a były one w tej chwili przebiegłe i podstępne.
— Lepiej późno jak nigdy! — mruknął ochrypłym głosem. — Ileż razy słyszałem niegdyś od pana, że lepiej zostać uczciwym późno, jak nigdy...
— Tak, Ryczu, tak! — zawołał hrabia, — lepiej późno jak nigdy... Ale bywa czasem zapóźno... Dla ciebie zapóźno już Ryczu; ty nie możesz uniknąć wyroku sprawiedliwości... byłeś bratobjcą... wylałeś krew bliźniego twego...
Na te słowa drżenie wstrząsnęło ciałem Rycza. Instynkt zachowawczy zgłuszony w nim wprzódy innemi uczuciami, a przedewszystkiem wielkiem zmęczeniem fizycznem i moralnem, ozwał się teraz z całą siłą.
— To nieprawda! — zawołał usuwając się o kilka kroków, — pan mię krzywdzisz, pan niesłusznie mię posądzasz! Byłem pijakiem, karciarzem, łotrem, ale nie zabiłem nikogo! nikogo!
Powiedział to z taką mocą i śmiałością, że na twarzy hrabiego odmalował się niepokój wielki. Nie skłonny do podejrzeń, z duszą odwracającą się trwożnie od wszelkich występków bliźniego, przeląkł się on prawdopodobieństwa omyłki. Po chwili jednak głęboki namysł pokrył mu znowu czoło, oczy stały się badawcze i przenikliwe.