Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/397

Ta strona została uwierzytelniona.
—   391   —

— Mówisz nieprawdę, Ryczu — zawołał, — byłeś kontrabandzistą i zabiłeś biednego strażnika, który ci stanął w drodze...
Na słowa te, rzecz dziwna! oczy Rycza podniosły się z niewymownem przerażeniem, i z palącym bólem zaczęły w okół pokoju szukać twarzy Klary. Ona stała w ocienionej stronie pokoju, tuż przy Krystynie, która trzymała jej rękę. Była już otrzeźwioną całkiem, ale bladą śmiertelnie. Usłyszawszy słowa hrabiego, zachwiała się znowu, jęknęła i obiema dłoniami twarz zakryła. Rycz stał nieruchomy i patrzał na nią; oczy jego przesuwające się zwolna od lnianych warkoczy dziewczyny aż do skraju sukni jej dotykającego posadzki, nabrały po chwili tego wyrazu niemej lecz nawskroś przenikającej boleści, jaki cechuje szeroko roztwarte i stopniowo gasnące źrenice śmiertelnie zranionego zwierzęcia. Nagle okropne westchnienie wydarło się z jego piersi, gwałtownym ruchem zwrócił się do hrabiego i upadł przed nim na kolana.
— Panie! — zawołał rozdzierającym głosem, — nie gub mię... nie oddawaj w ręce sprawiedliwości w obec mego dziecka... Pójdę sam... powiem wszystko... życie mi dojadło... Nie chcę nic... tylko puść mię ztąd... Powiesz jedno słowo a wszyscy cię usłuchają... Jam nędzny robak... ty wielki pan... trzymasz mię w swojem ręku... zlituj się! zlituj się! zlituj!