Ewa podniosła rękę do skroni.
— Christine! — przerwała słabym głosem, — tak głośno mówisz!...
Młoda dziewczyna w zapale opowiadania podniosła w istocie głos nieco nad nizką, szepcącą skalę, do jakiej naginała go dotąd; ale z twarzy Ewy poznać można było, że nie tento dźwięk czysty i melodyjny, jaki wychodził z ust jej córki, zranił ją i sprawił jej przykrość. Ona pozazdrościła tej pełni życia i uczuć odźwierciedlającej się w słowach Krystyny, tego szlachetnego, bezsamolubnego szczęścia, czerpanego z pracy w imię uczciwych i pożytecznych celów podejmowanej. Krystyna umilkła i patrzyła na matkę wzrokiem, który mglił się daremnie tłumioną żałością. Ewa nie spuszczała z niej oczów i lekki rumieniec występował na blade, chude jej policzki.
— Czego tak patrzysz na mnie Krystyno — zapytała nagle i z trochą niecierpliwości w głosie; — wyglądasz tak, jakbyś miała wnet się rozpłakać. To mię denerwuje...
Młoda dziewczyna nie mogła pohamować się dłużej i drżącem ramieniem otaczając kolana matki, pochyliła na nie głowę.
— O moja kochana, droga matko! — zawołała, — gdybyś chciała tylko, gdybyś chciała... jakżebyśmy wszyscy byli szczęśliwi...
Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/40
Ta strona została uwierzytelniona.
— 34 —