Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/405

Ta strona została uwierzytelniona.
—   399   —

zwiędłych wargach. Przez chwilę dwaj ci ludzie patrzyli na siebie w milczeniu. Oprócz nich znajdowało się jeszcze w sieni dwóch służących. Suszyc pierwszy postąpił naprzód.
Dobry wieczór, panu — rzekł składając ukłon Dembielińskiemu; spodziewam się, że nie weźmiesz pan za złe staremu pełnomocnikowi twego ojca, że umyślił sobie przyjechać tu i odnowić z panem dawną znajomość. Ale — dodał swobodnym zupełnie głosem — trafiłem tu na jakąś tragedję. Wjeżdżając, na dziedzińcu spotkałem gromadę ludzi, wiodących, o ile mi się zdaje, pojmanego jakiegoś złoczyńcę.
— Tak, — odparł Dembieliński — nie tylko po lasach i jaskiniach szukać należy złoczyńców; błądzą oni po wszelkich miejscach świata i w biały dzień nawiedzają nieraz progi najwyższych i najzacniejszych domów.
Głos jego posiadał zwykłe sobie brzmienie czyste i niedbałe, ale w oczach, które mierzyły się niejako z oczami Suszyca, paliła się boleść głęboka jak otchłań i stalowemi błyskami świeciło gorżkie jak piołun szyderstwo.
W tej chwili hrabia wyszedł z pokoju Klary. Dembieliński zwrócił się ku niemu.
— Panie hrabio — rzekł, — nie weźmiesz mi za złe, za zuchwałość, jeśli w domu twym przyjmę przybyłego do mnie gościa.