— Ależ ja znam pana Suszyca; uprzejmie wymówił hrabia — spotykałem pana parę razy w domu naszej kochanej, zacnej pani Sylwestrowej. Pozwolę sobie uczynić panu wymówkę, że ani razu dotąd nie wstąpiłeś w me progi.
Mówiąc to wyciągnął ku przybyłemu dłoń, tę dłoń serdeczną, która nie znała różnicy klas i położeń, a ciepła i szczera, otwierała się jak dla brata dla każdego człowieka. Ale na ten gest hrabiego zaszła w twarzy Suszyca nagła zmiana. Spłowiałe czoło jego powlekło się purpurą, strudzone powieki opadły w dół, zwiędłe wargi drgnęły. Ręka jego podniosła się z widoczną trudnością, i zaledwie końcem drżących widocznie palców dotknęła dłoni hrabiego; zarazem człowiek ten opylony i poplamiony winami życia, nizko pochylił zawstydzone swe czoło przed tym, którego dnie miały jasność słońca a sumienie przejrzystość kryształu.
Po chwili hrabia wydawał zebranym w sieni ludziom rozporządzenia, odnoszące się do świeżo pojmanego złoczyńcy, a Dembieliński z Suszycem zwolna wstępowali po szerokich wschodach, poprzedzani służącym, który szedł rozniecić światło w pokoju zamkowego gościa.