Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/409

Ta strona została uwierzytelniona.
—   403   —

najmniejszej potrzeby, bo jej dla mnie nie było... lepiej więc od pana pamiętałem szczegóły przeszłości... lepiej je zresztą znałem...
Umilkł na chwilę i nie patrzył już na towarzysza rozmowy. Spojrzenie jego szkliste utkwiło w pustej przestrzeni. Po chwili, zniżonym bardzo głosem zaczął mówić, jakby do siebie.
— Było ich troje: niedołężny lecz uczciwy starzec, młoda niewinna dziewczyna i piękny, dzielny, zacny młodzieniec. Zginęli. Kto winien zgubie ich...? ja.
— I ja — głosem echowym, zdławionym, wymówił Dembieliński, siedzący naprzeciw gościa swego z twarzą ukrytą w obu dłoniach.
Suszyc skierował nań swe szklisto połyskujące spojrzenie. — Tak, i pan także. Ale jesteś młodym, pełnym sił i nadziei; pojedziesz znowu w świat, kędy fortuna oczekuje na cię z otwartym rogiem obfitości... Zapomnisz... A jeśli wspomnienia dokuczać ci będą, uciekniesz od nich w objęcia kobiety, w odmęt interesów, we wrzawę oklasków... Być może, iż na starość, kiedy mniej będziesz myślał o sobie samym, potrafisz na innem miejscu wynagrodzić to, co na tamtem wyrządziłeś złego....
Wstał i wziął ze stołu czapkę jakby gotując się do odejścia. — Dla mnie — kończył — niema już objęć kobiecych, ani odmętu interesów, ani blasku sławy...; jam stary, zmordowany, ka-