— Gdybym chciała — przeciągle i jakby ze zdziwieniem powtórzyła Ewa, — czegoż mogłabym chcieć? co mogę uczynić aby was uszczęśliwić i samej być szczęśliwą?
Wątła jej kibić wyprostowała się nieco, usiadła i mówiła dalej jednostajnym, cichym głosem:
— Was zajmuje i bawi wszystko: natura, nauka, ludzkość... Widziałam nieraz, jak ty i hrabia zachwycaliście się jakimś promykiem słońca zabłąkanym śród drzew zieleni, albo soplami lodu, o których mówiliście, że piękniejsze są nad djamenty; jak długiemi godzinami przypatrywaliście się przez lunetę albo i bez niej gwiaździstemu niebu; jak po całych prawie dniach zrywaliście na polach trawy i zioła, lub szukaliście w lasach owadów. Słyszałam wasze rozmowy... mawialiście o słońcach, jakby one zblizka was obchodziły, i o ludziach, jakby od ich dobrobytu, cnoty i szczęścia, zależał własny was dobrobyt, wasza cnota i wasze szczęście... Jesteście bardzo szczęśliwi. Na każdem miejscu nieba i ziemi wytryskają dla was coraz nowe źródła uciechy i zajęcia... znacie trawy i gwiazdy, niby dobrych przyjaciół, z którymi się żyje i rozmawia; zajmujecie się ludźmi, jak gdyby oni wszyscy stanowili jedną z nami rodzinę... Cóż więc chcesz abym dzieliła z wami? jakież szczęście dać wam, albo wziąć od was mogę? — jam nie zdolna do tego
Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/41
Ta strona została uwierzytelniona.
— 35 —