Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/412

Ta strona została uwierzytelniona.
—   406   —

jak war i rozdzierały wnętrze jego na podobieństwo ognistych błyskawic, rzucających ponure światło w łona chmur ciemnych. Bo na twarzy jego malowała się burza uczuć, wyraźnem piętnem wybiły się niewymowne męczarnie ducha. Wola, ta dzielna pomocnica tak wiernie i skutecznie wspierająca go zawsze, w tej chwili opuściła go całkiem; sofizmat i szyderstwo, te sztuczne wykwity umysłu skąpanego w niezdrowej atmsferze, umilkły i odbiegły. Zato okrążyły go dokoła, pierś i mózg mu napełniły te moce tajemne, które ciche lecz niespożyte, żyły i spoczywały na dnie jego sumienia...
Kwadranse upłynęły, zanim człowiek ten energiczny, lecz bezdennie w samym sobie upokorzony i boleśnie w sumieniu swem szarpany, zdołał pozornie przynajmniej odzyskać równowagę swych władz moralnych. Profil jego oświetlony padającem nań ukośnie promieniem lampy, długo wstrząsany wrzącą w nim burzą, wracał stopniowo do tej doskonałej prawidłowości linij, z jaką wyrzeźbiła go natura; zastygał jabby w tę kamienną, nieprzeniknioną powłokę, jaką dlań urobiły wysiłki żelaznej woli i długoletnie przyzwyczajenia. Ale gdy nakoniec odwrócił twarz od czarnej, widniejącej za oknem nocy, i podniósł ją tak jak zwykł był podnosić, na czole jego leżały bruzdy głębokie, niby stygmat, który już nigdy zniknąć zeń niemiał, a czarne źre-