Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/414

Ta strona została uwierzytelniona.
—   408   —

przelały się na papier. Ale on chciał wrócić do samego siebie, a czego chciał tego dokonać musiał. Raz jeszcze przeciągnął dłoń po czole, chwilę jeszcze wpatrywał się w nakreślone przez niego samego pisma, nie odrywając oczu od papieru wyciągnął rękę i ujął pióro. Odkąd opuścił miejsce dziesięcioletniego swego pobytu, widownię na której rozwijała się jego działalność i wzrastały powodzenia, zwykł był w pewnych regularnych odstępach czasu przesyłać kilka kart przez siebie napisanych dziennikowi, którego był założycielem, a który lubo zmienił właściciela, potrzebował dla zapewnienia sobie dalszej egzystencji, czynnej jego pomocy przez czas jakiś przynajmniej. Publika znała jego imię i szukała go między wierszami szpalt ulubionego dziennika; a gdyby go nie spotykała, mogłaby zobojętnieć, i z właściwą sobie niestałością przelać chlebo i sławodajne swe łaski gdzie indziej. Dembieliński uproszony przez następcę swego, który zarazem był kolegą jego i znajomym, przesyłał mu od czasu do czasu artykuły, które nosząc na sobie cechy zwykłe świetnemu i wyostrzonemu jego pióru, tem ponętniejsze stały się i więcej upragnione, że pochodziły od człowieka przyodzianego wysokiem dostojeństwem poselskiem. Na arkuszu do którego w tej chwili Demnieliński przykuwał swe oczy, i w który usiłował skupić zbuntowane swe myśli, wypisanym był