Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/419

Ta strona została uwierzytelniona.
—   413   —

Byłoto jakby przypomnienie o czemś bardzo dobrem, miłem i drogiem, przypomnienie kojące ból, łagodzące zgryzotę; usuwało z przed oczu ciemne obrazy i oświecało widnokrąg słońcem nadziei.
Dembieliński myślał o Krystynie. Do myśli tej mieszała się zrazu pewna trwoga, a nawet gorycz i zgryzota. Nie czuł się on może godnym ujęcia w ramiona swe tej pięknej, nieskalanej istoty, i połączenia swego opylonego życia z tem czystem, świeżo rozkwitłem życiem? Byłato wszakże krótka chwila; on nie mógł wątpić o sobie i długo się wahać. Pomimo wszystkiego co kryło się w jego przeszłości, co ciążyło mu na sumieniu, czuł się on jeszcze dość mocnym, dość rozumnym i młodym, aby rozpocząć nowe życie i na nowych podstawach budować dla siebie nowe szczęście. Jedną z tych podstaw była miłość dla niej, miłość połączona z głębokim szacunkiem; miłość druga w jego życiu, ale stokroć silniejsza niż była pierwsza, bo sprawdzająca długie tajone tęsknoty jego serca, zadawalająca w zupełności wymagania wybrednego jego umysłu, świecąca jako słońce przewodnie na początku tej nowej drogi, którą miał nadal iść. On tej miłości wyrzec się nie mógł; przestał pojmować szczęście bez tych ciemnych, głębokich oczu dziewiczych, które patrzały nań z cichą mocą duszy kochającej i czystej; bez tej twarzy białej, na której dobroć niewieścia splatała się z rozwagą męzko