Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/421

Ta strona została uwierzytelniona.
—   415   —

rzać jak największą sumę cnoty i szczęścia dla siebie i na około siebie?
Tak myślał Dembieliński, gdy opuściwszy samotny swój pokój, przechodził długi rząd komnat dążąc do pracowni hrabiego. Spodziewał się tam znaleźć Krystynę i znalazł.
Siedziała sama jedna, niedaleko ognia palącego się na kominku. Ujrzawszy go powstała i zbliżyła się szybko.
— Czekałam na ciebie, Anatolu — rzekła podając mu rękę — byłam pewna, że przyjdziesz dziś jeszcze, choć na chwilę. Po dniu pełnym wzruszeń potrzebowałam widzieć cię.
Usiedli obok siebie na małej kanapce umieszczonej w pobliżu ognia, ale ocienionej ekranem. Krystyna mówiła dalej.
— Ojciec od godziny rozmawia z mamą w jej pokoju; gdy wróci ja tam pójdę. Cały wieczór byłam u Klary i noc z nią przepędzę... Jakiś ty blady, Anatolu...
Ostatnie słowa wymówiła ciszej. W głosie jej zabrzmiało wzruszenie głęboko kochającej kobiety, która ujrzała zmianę w twarzy ukochanego. Dembieliński trzymał rękę jej w swej dłoni, i zatapiał w jej twarzy spojrzenie, w którem rozkosz mieszała się z męczarnią.
— Krystyno — powiedz że mię kochasz — rzekł schylony ku niej, głosem w którym drżała tajona