łomyślną pobłażliwość, jaką okazał biednej jej matce. Będziemy wszyscy szczęśliwi, rzekł całując jej czoło.
W kilka minut potem Krystyna wchodziła na palcach do pokoju swej matki. Ewa leżała w pościeli, z zamkniętemi oczami. Łagodne światło nocnej lampy padało na jej twarz, która wydała się mniej bladą i zmiętą, spokojniejszą niż zwykle. Nie spała jednak, bo gdy Krystyna po chwili patrzenia na nią odchodziła na palcach, ona otworzyła oczy, i ścigała ją wzrokiem aż do drzwi. We wzroku tym pomimo zmęczenia i smutku jaśniała macierzyńska miłość.
Resztę nocnych godzin Krystyna spędziła w pokoju Klary, czuwając i wzmacniając na siłach nieszczęśliwą towarzyszkę swego dzieciństwa, która ścigana okropnemi wspomnieniami i ogarnięta dotkliwym żalem, nieprędko wrócić mogła do względnego przynajmniej spokoju.
— Kiedy mnie tu nie będzie już — mówiła — ty Klaro zastąpisz mię. Będziesz pociechą i przyjaciołką mojej matki, towarzyszką i pomocnicą ojca.
Potem łagodnemi słowami przedstawiała młodej dziewczynie wszystkie te zadania, jakie spełnić mogła w swem życiu, i te pociechy wzniosłe bo w siebie samej i z pracy czerpane, po które sięgnąć, któremi rozgrzać i ozdobić życie swoje miała możność i prawo.
Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/424
Ta strona została uwierzytelniona.
— 418 —