wyglądać okropnie; pewno mają twarze zarośnięte włosami i ponure, straszne oczy...
Suszyc zwrócił powoli głowę w stronę, w której brzmiał niewieści głosik, i ujrzał młodą kobietę przyzwoicie ubraną, idącą szybko obok niemłodego mężczyzny.
— Myli się pani dobrodziejka — odpowiedział ten ostatni, — rozbójnicy tylko miewają zarośnięte włosami twarze i oczy ponure. Ja fałszerzy wyobrażam sobie rudych i zezowatych.
— Ależ mój panie! — zabrzmiał z oddalenia już cienki głosik, — pomiędzy rozbójnikami i fałszerzami niema żadnej różnicy!
Suszyc zwrócił oczy w inną stronę. Nie było już przy nim przysadzistego jegomości, ani kobiety w żółtym kapeluszu, ani eksurzędnika z fluksją. W pobliżu zato zebrała się spora gromadka małych chłopców, powiększej części uczniów miejscowej szkoły, i z całej siły łokciami i pięściami popychała naprzód jednego z pomiędzy siebie. Ten zdawał się opierać, błagać, szlochać; aż gdy nakoniec wyrwał się z pomiędzy ściskającej go napozór gromadki i jak strzała pomknął przed siebie, pozostałe zuchy pogoniły za nim przez całą długość placu, krzycząc ile sił stawało: „fałszerz! fałszerz! łapajcie fałszerza!!!
Suszyc wiódł wzrokiem za swawolnemi dziećmi, które nasłuchawszy się zapewne od starszych o wypadku zajmującym wszystkie umysły, bawiły się
Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/435
Ta strona została uwierzytelniona.
— 429 —