Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/439

Ta strona została uwierzytelniona.
—   433   —

— Jeszcze wcześnie — rzekł, — druga niespełna. Wróć do domu, Ferdynandzie; rozmowa moja z wami nie potrwa długo... Zresztą będzie już ona ostatnią...
— A więc wrócę — wzruszając ramionami odparł Ferdynand, który tak mało zwracał uwagi na mowę ojca, że ostatnich słów jego nie usłyszał. — Nie rozumiem tylko co tam takiego ojciec nam będziesz prawił... Jeżeli kazanie, to zawczasu zapowiadam, że na nic się nie przyda... Wszystko mi to zresztą jedno...
Mówiąc to wszedł do sieni, z której jedne drzwi prowadziły do pokoju ojca rodziny, drugie wiodły przez kuchnię w głąb domu. Ojciec i syn nie spojrzawszy więcej na siebie, rozeszli się w przeciwne strony, a po chwili Ferdynand wchodził do bawialnej izby, której trzy okna ustrojone w firanki nawpół pąsowe jak krew, a nawpół białe jak krochmal, przeglądały się w posępnych nurtach nie wysychającego nigdy, czarnego Styksu. Pokój ten więcej długi jak szeroki, ostawiony dokoła opowiadającemi o tylko co opuszczonem porządnem mieszkaniu sprzętami, pełen był znajdujących się w nim osób i osóbek. Pierwszych było tam trzy, drugich cztery. Na kanapie siedziała nizka, chuda kobietka, w czarnym atłasowym kaftanie, spiętym na stalowe guziki. Twarz jej była sucha i koścista, nos