wość połączona z pewną, ustawicznie jakby poczuwaną goryczą.
Oprócz tych trzech osób, znajdowały się w pokoju cztery osóbki, to jest dwóch małych chłopców, ośmio i siedmioletni, i dwie mniejsze jeszcze dziewczynki. Dzieci te ubrane były pretensjonalnie i nawet kosztownie, ale brudno i nieporządnie. Bluzki chłopców z dość drogiej sporządzone materji, miały dziury na łokciach i plamy wszędzie; obuwie starszej dziewczynki przydeptane było na piętach, a na twarzy najmłodszej tyle było brudnych kres, plam i gzygzaków, że przy odrobinie wyobraźni, możnaby z niej jak z mappy jeograficznej uczyć się konfiguracji rozlicznych wód i lądów. Dzieci te były widocznie potomstwem kobiety siedzącej na fotelu, dwoje bowiem siedziało przy niej na ziemi, oburącz trzymając się sukni jej przyozdobionej błotnistym szlakiem; do dwojga zaś innych z wielkim hałasem wywracających koziołki na środku pokoju, zwracała się ona dość często wołając po francuzku: „Rodolphe! prends garde! Adrienne! viens ici!
Żadna z tych osób i osóbek najmniejszej nie zwróciła uwagi na wejście Ferdynanda, który rzucił się na najbliżej progu stojącą sofę, rozciągnął się na niej wygodnie, ziewnął, zapalił papieros, i znudzonym, bezmyślnym wzrokiem zaczął wodzić dokoła. Dość żywa, jak się zdawało, rozmowa —
Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/442
Ta strona została uwierzytelniona.
— 436 —