— Moja matko, — przerwała znowu córka, — ja także nawykłam do rozmaitych i doprawdy dosyć licznych nieprzyjemności jakie spotykałam i dotąd spotykam ciągle w mem życiu, a jednak, chociaż posiadam rodziców, nie udaję się do nich o nic...
— Posiadając dzieci dorosłe — kończyła matka, — a z pomiędzy nich jednę córkę, która zostawszy żoną obywatela, posiadła własną wieś, własny dom i wszelkie w nim wygody, sądzę, spodziewam się, że mam prawo odezwać się do serca tej córki i żądać od niej aby starych rodziców swych wyciągnęła z okropnej jamy, w którą wtrąceni zostali częścią nieszczęśliwemi okolicznościami, częścią niezaradnością i lekkomyślnością tego, który powinien był być wsparciem i opieką swej rodziny, a w istocie był dla niej źródłem samych poniżeń i przykrości.
Dama w brudnej sukni chmurzyła czoło w sposób prawdziwie imponujący. — Moja matko — ozwała się po chwili tonem suchym i poważnym, — pragnęłabym bardzo wiedzieć o co tu właściwie chodzi...
— O to, kochana córko — odparła matka rodziny zwijając w suchych palcach leżącą na stole serwetę, i nie patrząc na córkę, — o to mi chodzi, abyś rodziców twoich wyciągnęła z nędzy, w którą oni nanowo popadli, przyjęła ich pod dach swego zamożnego domu, i przytuliła do swego serca...
Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/444
Ta strona została uwierzytelniona.
— 437 —